Nosferatu – Nowe Spojrzenie na Klasycznego Wampira

Bartłomiej
Przez
Bartłomiej
Avatar of Bartłomiej
Redaktor naczelny
Developer, tech writer, author and opinionated human. LEGO and Apple fan. Accessibility advocate. Life enthusiast.
- Redaktor naczelny
5 min.
nosferatu
4
Podsumowanie

Robert Eggers uwielbia bawić się z widzem. W poprzednich projektach reżysera takich jak Czarownica, The Lighthouse czy Wiking, karmił nas psychologiczną głębią, mitologicznymi odniesieniami i majestatycznym klimatem. Tym razem postanowił wskrzesić arcydzieło kina niemego – Nosferatu F.W. Murnaua z 1922 roku. Ale czy nowa interpretacja tej kultowej opowieści zrobi na mnie wrażenie? Spoiler alert – nie do końca.

Klasyk w nowych szatach

Wyobraźcie sobie XIX-wieczną Europę. Młody agent nieruchomości, Thomas Hutter, wyrusza do Transylwanii, by sfinalizować ważną transakcję z tajemniczym hrabią Orlokiem. Brzmi znajomo? Powinno, bo Eggers raczej nie wziął na siebie wyzwania, by opowiedzieć tę historię w nowy sposób, ale bez dwóch zdań upiększył opakowanie. Kadry spływają zimnym, gotyckim klimatem, a każda scena wygląda jak obraz, który można byłoby powiesić w galerii sztuki. Historyczne detale? Perfekcyjnie dopracowane. Od rozprutych rękawów po fakturę brudnych ścian niemieckich ulic – widać ogromny wysiłek włożony w autentyczność świata przedstawionego. Ale starczy o wizualiach — bo czym są piękne dekoracje, jeśli historia sprowadza się do jednowymiarowego „patrzcie jaki zły”?

Nosferatu – uosobienie strachu czy ikona grozy?

Hrabia Orlok w wykonaniu Billa Skarsgårda to… intrygująca postać. Reżyser skutecznie stosuje zasadę „potwór straszy najbardziej, gdy go nie widać”. Orlok długo pozostaje ukryty w półmroku, przypominając bardziej zwierzę niż człowieka. Problem zaczyna się, gdy wreszcie widzimy go w pełnej krasie. Zamiast przerażenia czułem coś w rodzaju „aha, to tyle?”. Tak, Skarsgård daje z siebie wszystko — demoniczne spojrzenia, głęboki, przerażający oddech, charakteryzacja na połączenie zombie z arystokratą. Ale brakuje mu warstw. Nie ma tragizmu Draculi ani emocjonalnego chaosu Lestata. Jesteśmy zostawieni z postacią, która jest bardziej „apetytem” niż prawdziwym bohaterem.

Lily-Rose Depp jako Ellen Hutter natomiast błyszczy, i to dosłownie. Jej przerażające sceny opętania i emocje wylewające się na ekran są puszczone na najwyższy bieg. Problem? Wydaje się zbyt jednowymiarowa. Więcej krzyków niż treści. A jej partner ekranowy, Nicholas Hoult, cóż, pasuje do opisu „grzeczny, ale bez wyrazu”. Czytał książkę, wykonywał ruchy, niczym nie wzbudził emocji. Momentami miałem wrażenie, że na planie zgubił swój potencjał.

Klimat ponad fabułą

Eggers znany jest z powolnej narracji, która buduje atmosferę, a „Nosferatu” nie jest wyjątkiem. Film zaczyna się obiecująco — podróż Thomasa Huttera do zamku Orloka to majstersztyk grozy. Każdy ruch postaci, ujęcie pięknie zaprojektowanych krajobrazów i klaustrofobiczny dźwięk wciągają widza w hipnotyczny mrok gotyckiego świata. Ale co się dzieje, gdy opuszczamy Transylwanię? Magia powoli pryska. Narracja traci napięcie, a fabuła zaczyna kuleć. Zamiast rozwinięcia intrygi, dostajemy przewidywalne sceny i bohaterów z papieru.

Największym rozczarowaniem jest brak emocjonalnego fundamentu. W poprzednich dziełach Eggersa czułem więź z postaciami, nawet w ich zmaganiach z własnym szaleństwem czy boską determinacją. Tu? Orlok nie budzi współczucia ani głębszej refleksji. Wychodzisz z kina z poczuciem, że dostałeś pięknie opakowany prezent, który po otwarciu okazuje się pusty.

Wizualna uczta o ograniczonym smaku

Nie zrozumcie mnie źle – od strony audiowizualnej „Nosferatu” to perła. Prawdziwy hołd dla ekspresjonizmu niemieckiego, gdzie gra światła i cienia buduje całe uniwersum. Jarin Blaschke, stały współpracownik Eggersa (operator pięknych zdjęć m.in. w Lighthouse), znów dostarcza efektu „wow”. Problem w tym, że efekty specjalne dominują nad treścią. Jak długo można patrzeć na pięknie oświetlone zamczysko, zanim zaczniecie przewracać oczami i sprawdzać zegarek?

Muzyka? Atmosferyczna, owszem, ale chwilami brakowało w niej różnorodności. Tak jakby kompozytor postawił na jedno ponure crescendo, które mimo potęgi nie przebija się do emocjonalnego rdzenia.

Dla kogo ten film?

  • Fanów horroru? Choć groza pierwszej części może przyciągnąć, druga połowa raczej ich odepchnie.
  • Miłośników klasyki? Tak. Będą zachwyceni wizualnymi odniesieniami do Murnaua.
  • Współczesnej widowni? Raczej dla tych, którzy cenią Eggersa za jego styl, ale nie szukają emocjonalnych fajerwerków.

Podsumowanie
4
Ocena 4
Udostępnij ten artykuł
Avatar of Bartłomiej
Redaktor naczelny
Śledź:
Developer, tech writer, author and opinionated human. LEGO and Apple fan. Accessibility advocate. Life enthusiast.
Zostaw komentarz